Bardzo wiele zależy od nas. Od naszych decyzji i chęci wprowadzania ich w życie. Jednakże wahania, rozterki, nadmierne wgłębianie się w samego siebie, lęk przed skutkami, których nie da się w pełni przewidzieć – prowadzą do zaniechań. Bierność i wygoda często przeważają w naszym życiu. W rezultacie trwamy dalej w sytuacji, która nas nie zadowala, ale za to jest przez nas „oswojona”. Chętnie kroczymy utartymi koleinami, ponieważ już je znamy. Większość z nas lęka się podejmowania ryzyka.
Narzekamy chętnie, ograniczając wizje upragnionego życia do sfery marzeń. Usprawiedliwiamy się chorobami, rzekomą niemożnością, a najchętniej winimy kogoś z bliskiego otoczenia za własną niemożność. To on, ów ktoś, rzekomo jest odpowiedzialny za rozmaite przejawy tego, co nazywamy naszym nieudanym życiem. Jakże często słyszy się stwierdzenia w rodzaju „gdyby nie ktoś”, to moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Możliwość przenoszenia winy z siebie na kogoś poprawia samopoczucie. O wiele bardziej trudna jest psychicznie sytuacja, w której musimy uznać, że to my – a nie ktoś – w czymś zawiniliśmy. Nasze życie jest zaprawione zbyt małą dozą buntu i zbyt wielką skłonnością przystosowywania się do tego, co powszechne i już poznane. Właśnie z takiej wadliwej postawy płynie łatwość oskarżania kogoś, nie zaś siebie, za tarapaty, bądź egzystencję w drastyczny sposób odległą od naszych marzeń. Czyli wrogiem czynimy kogoś innego a nie siebie, aczkolwiek wrogiem naszego ja bywamy najczęściej my sami.
Typowym przejawem życia rodzinnego jest oskarżanie rodziców. W nich dzieci, również i dzieci dorosłe, upatrują często źródło swoich niepowodzeń. Rodziców oskarża się bezkarnie, bo ci z reguły nie występują przeciwko własnym dzieciom. Słowne – nie zaś jedynie w myślach – obarczanie kogoś innego winą niż rodzice, może powodować negatywne konsekwencje. Dlatego też słyszy się wypowiadane w tajemnicy słowa pełne goryczy, iż ktoś negatywnie zaciążył na naszym życiu. Warto uświadomić sobie, że najpotężniejszym wrogiem bywamy sami dla siebie, o czym wyżej wspomniałam. Na owego wroga wewnętrznego, którego mówiąc obrazowo, nosimy w sobie, składa się słabość naszego charakteru, w tym brak odwagi. A czasem również i to, że niektórzy z nas nie wiedzą wyraźnie, czego pragną. Jednocześnie nie umieją powiedzieć sobie jak bohater jednego z dramatów Henryka Ibsena: „kto być nie umie czym ma być, to niech zostanie czym być może”. Ten problem winienia siebie wzmaga się w życiu tych, którzy istnieją zastępczo w wyobraźni oraz w świecie wirtualnym bardziej, aniżeli w rzeczywistym. Niektórzy uzależniają rozpoczęcie prawdziwego życia od zdarzeń, na które czekają. Nawet pojawiająca się nieraz myśl o kruchości naszego istnienia nie skłania każdego do wykorzystywania w pełni teraźniejszości. A potem poszukuje się zewnętrznego wroga, którego wszak nie było.
Wróg zewnętrzny byłby o wiele łatwiejszy do pokonania niż sytuacja, w której ktoś staje się wrogiem swojego ja. Wróg zewnętrzny wznieca opór i pobudza do działania. Narzekanie na los, na niesprzyjające warunki, na rodzinę, na brak zrozumienia przez innych, pogłębia w gruncie rzeczy naszą bierność i bezradność wobec świata. Te rozmaite narzekania odwracają uwagę od rzeczywistego wroga spychając odpowiedzialność na innych. Przy czym ten, kto narzeka, zazwyczaj nie oczekuje pomocy. Chce się wyżalić i na tej drodze siebie usprawiedliwić. Takie spotkania sprowadzone do wchłaniania narzekań innych osób osłabiają, nie wnosząc twórczego pierwiastka. Bierność rozmówcy może obezwładniać.
W znanym filmie „Kot”, małżeństwo obwinia siebie wzajemnie za nieudane życie. Pretensje, które powinni byli skierować do siebie zostają przypisane drugiej stronie. I oto mąż (Jane Gabin) osiąga stan nienawiści, którą darzy po latach swoją żonę (Simone Signoret). Podobnie ona obarcza własnego męża winą za to, czego brakuje jej w życiu. Wróg zewnętrzny, którego się nienawidzi, uwalnia od myśli, że to w nas są wady, które doprowadziły np. do poczucia klęski życiowej. Ostracyzm spotyka tych, którzy mają odwagę w świeży sposób przeżywać miłość w późniejszym okresie życia. Ale bohaterowie znanej sztuki Grochowiaka „Chłopcy” wytrzymują stan dezaprobaty innych, bowiem przeżywają odmładzający sens miłości, która jest zdolna wyzwalać dodatkową energię. Bohaterowie tego dramatu są wyzbyci wroga wewnętrznego, który jest szczególnie destrukcyjny. Żyją zgodnie ze swoimi pragnieniami. Jeżeli się istnieje na wzór marionetki, której sznurki pociągają inni, to w konsekwencji w nich odnajdujemy wroga. W naszych czasach wzmaga się poczucie zagubienia i bezradności wobec własnego życia. Paradoksalne, że towarzyszy temu uśpiona ciekawość tego, co ma istotne znaczenie w życiu. Mało wszak miejsca pozostawiamy dla poznawania siebie i wnikania w sposób istnienia innych ludzi. Wolimy w wybranych osobach widzieć wroga, zamiast uświadamiać sobie własne zaniechania i braki.